Grecja cz.1

Myślę, że mogę śmiało powiedzieć, że wakacje na Bałkanach stały się dla nas corocznym rytuałem. Pewnego razu, gdy byliśmy na jednodniowej wycieczce w Albanii, napomknęłam rodzicom o tym, że w sumie to całkiem niedaleko jest Grecja i może byśmy się kiedyś tam wybrali. Powiedziałam to w żartach, ale oni ani nie potwierdzili, ani nie zaprzeczyli. Od tego czasu Grecja stała się moim największym podróżowym marzeniem (a na pewno największym z tych, których realizacja była najbardziej prawdopodobna). W czerwcu, dokładnie rok temu to marzenie się spełniło.


Bardzo długo zabierałam się za napisanie tego tekstu i po raz kolejny popełniłam ten sam błąd - nie pisałam na gorąco, ale dopiero po długiej przerwie, gdy zapomniałam o większości małych zachwytów, których było pełno na każdym kroku. Z drugiej strony, pisząc i oglądając zdjęcia, czuję się jakbym chociaż w jakimś stopniu znowu była na wakacjach, zwłaszcza, gdy na słuchawkach mam La isla Bonita Madonny (San Pedro w Argentynie czy Stomio w Grecji, niewielka różnica ;)). 
Planuję 3 lub 4 posty z Grecji, ponieważ nie mogłam się zdecydować i wybrałam jakieś 120 zdjęć. Gdybym dała je wszystkie w jednym poście, to ładowałby się on chyba z pół roku :).
A tak poza tym, mój Tata prawie codziennie pisał maile do domu z relacją z danego dnia, będę je umieszczać jako cytaty, bo naprawdę dobrze oddają klimat. Tato, mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko :).

Dzień 1.

Z samego rana wyjechaliśmy z Polski, żeby następne 24 godziny spędzić w autobusie. Jechaliśmy przez Słowację, Węgry, Serbię i Macedonię, by w końcu znaleźć się w Stomio (tutaj mapa).

Dzień 2.

Gdy tylko przekroczyliśmy granicę Grecji, wiedziałam, że moje wyobrażenia o niej były dobre. Wszystko wyglądało prawie tak samo jak myślałam (i widziałam na setkach zdjęć). Dlaczego prawie? O tym  później :). 

Na miejsce dotarliśmy około południa. Musieliśmy chwilę poczekać, aż pokoje zostaną wysprzątane po poprzednich gościach, ale nie nudziliśmy się, bo Iwo (syn pani przewodnik) umilał nam czas swoimi opowieściami. Gdy dostaliśmy klucze do pokoi, wszyscy zmęczeni podróżą udali się na drzemkę.

Morze mamy za oknem. Mieszkamy w hotelu z balkonami od strony morza. (...) jechało się nam dobrze, trochę długo. Długo zeszło na granicach, bo jest ich kilka i na wszystkich  dokładnie kontrolowali wszystkie paszporty. Zabierali je i chyba wszystkie dane przepisywali. Zawsze przed nami stały jakieś inne autobusy, którym też kontrolowali paszporty i dlatego trzeba było sobie postać. Najdłużej na przejściu staliśmy 2 godziny, ale pilot mówił, że mieliśmy szczęście, bo często stoją po 6 godzin i łączny czas jazdy do Grecji wynosi ponad 36 godzin. (...)
Wieczorem razem z całą rodziną wybraliśmy się na przechadzkę po Stomio, żeby zorientować się co, gdzie i jak, oraz znaleźć jakieś sklepy. Iwo (po prawej na zdjęciu poniżej) służył nam za przewodnika, bawiąc lokalnymi historiami.


Poniżej kilka dość przypadkowych zdjęć ładnych rzeczy/budynków/kamieni. I ja na schodach (bo tak).


Wczoraj poszliśmy na spacerek i obeszliśmy całe miasteczko, które liczy 333 mieszkańców. (...) Ogólnie to, co do tej pory widzieliśmy to można powiedzieć, że to taki kraj przypominający Albanię. Drogi zarośnięte krzakami do połowy. Na polach stoją zardzewiałe maszyny i ciągniki. Pełno jakichś szop z zardzewiałą blachą. Słupy elektryczne drewniane, nawet transformatory są na drewnianych słupach. Auta przy domach poobijane, zdezelowane i strasznie stare. Znaki drogowe zarośnięte. Widać, że się niczym nie przejmują. Na motorach jeżdżą bez kasków. Takie beztroskie życie. (...)
 

 Dzień 3.

Z samego rana pojechaliśmy do Doliny Tembi, która znajduje się około 20 km od Stomio. Idąc mostem nad rzeką Pinios zatrzymaliśmy się przy XIII-wiecznym kościele (a raczej kościółku) świętej Paraskewii. Zaraz obok tryska Źródło Afrodyty. Podobno woda z tego źródła zapewnia szczęście w miłości ;). Swoją drogą, ciekawe że w Grecji prawie na każdym kroku można wyczuć swego rodzaju kult zarówno bogów greckich jak i Boga oraz świętych chrześcijańskich.
Z Doliny Tembi udaliśmy się do Kalambaki. W wytwórni ikon zobaczyliśmy jak wygląda złocenie ikon, spróbowaliśmy także wódki anyżowej (strasznie mocna) i lukumi. To ostatnie po polsku nazywa się to rachatłukum, ale w ogóle nie podoba mi się ta nazwa, dlatego będę pisać po prostu lukum.
Wytwórnia ikon znajdowała się u podnóży Meteorów, gdzie udaliśmy się następnie. Te góry są niesamowite!
 
Weszliśmy do wnętrza klasztoru żeńskiego Agios Stefanos oraz do drugiego, który jest pod wezwaniem Wszystkich Świętych, czyli Varlaam. Wybaczcie ogromną ilość zdjęć, ale nie mogłam się zdecydować.

 

Po zrobieniu pięciu tysięcy zdjęć, już w drodze powrotnej do Stomio wstąpiliśmy do jakiegoś zajazdu, gdzie mogliśmy spróbować mussaki. Nie mogę powiedzieć żeby została ona moim ulubionym daniem, ale warto spróbować.

Dzień 4.



Dzisiaj mieliśmy dzień wolny. Śniadanie o 9 - znowu bardzo dobre i obfite. W czasie śniadania wyszła chmura i lało jak jasny gwint. Krople wielkości orzecha włoskiego (żart -orzecha laskowego). Mieliśmy w planie trochę popływać i poopalać się. Zamiast tego poszliśmy na spacer brzegiem morza. Deszcz przestał padać i szło się bardzo fajnie. Łącznie zrobiliśmy 9 kilometrów idąc dziką plażą. Renatka zbierała muszelki. W drodze powrotnej zastał nas deszcz. Na szczęście mieliśmy w plecakach parasolki. Znowu krople wielkości grochu. (...)


Pomiędzy deszczem świeciło słońce. Skutek wycieczki jest taki, że kobitki mają czerwone dekolty, Kubuś czerwone ramiona, ja jestem cały czerwony. Leczymy się jogurtem baranim czy jakoś tak. Według miejscowych pomaga na wszystko (...).
Byliśmy na kolacji. Były owoce, woda z kranu ale za to z lodem, zupa, sałatka w oleju z oliwek, frytki z rybą po grecku. Ryba po grecku wygląda zupełnie inaczej niż w Polsce. Ciekawe kto wie lepiej jak taka ryba może wyglądać i smakować, Grecy czy my. Jak pisałem wcześnie wszystko było smaczne i bardzo dużo tego. (...) Zawsze do zupy dają tutaj chleb. Nie wiem czy to oni tak jedzą czy też tak dają bo Polacy tak jedzą. Teraz leżymy jak wory i odkładamy sadełko. Długo tak nie poleżymy, bo za godzinkę mamy jakiś wieczorek zapoznawczy. Podobno obowiązuje ubranie "w niczym“. Nie wiem z kim się mamy zapoznawać - z miejscowymi czy z naszą wycieczką?


Na wspomnianym wieczorku zapoznawczym uczyliśmy się tańczyć zorbę, czyli pseudoludowy taniec grecki. Piliśmy również ambrozję. Nie mam pojęcia z czego zrobiony był ten drink, ale miał tak charakterystyczny smak, że na samo wspomnienie czuję go w ustach : ).

Teraz mamy 4:30 czasu greckiego. Wszyscy śpią za wyjątkiem mnie oraz pierońskich komarów i jednego kota, który miauczy za oknem.
Skoro już nie śpię to napiszę  wam parę zdań. Obudziłem się, bo strasznie pogryzły mi stopy te skurwiałe bestie. Nie mogę przez to cholerstwo spać. Cały czas się drapię. Jak ja nie cierpię tych małych wampirzyc.
Dzisiaj jedziemy na górę Olimp. Poproszę Zeusa by zrobił z nimi porządek.
 

Kilka godzin temu, a dokładnie pięć, wróciliśmy z wieczorka zapoznawczego. Wszyscy dostali drinka (ambrozję właśnie - przyp. Dominika) oraz po kieliszku śliwowicy. Przedstawiali się do mikrofonu i mówili kilka słów. Ludzie opowiadali, że byli dwa razy z Tęczą na wycieczce (z biurem  podróży Tęcza - przyp. Dominika), niektórzy trzy. Jak ktoś był trzy razy to większość robiła "łał" komentując głośno jaki to wielki podróżnik, uśmiechając się przy tym, bo tak wypada. Czekałem aż mikrofon dostanie Domisia i pochwali się swym czterokrotnym wyjazdem z Tęczą, zostając jednocześnie podróżnikiem  wszechczasów i w nagrodę dostanie długopis firmowy. Dominisia wystąpiła i nie powiedziała o wyjazdach - trema ją zżarła. Skoro Domisia nie powiedziała, to gdy ja dostałem mikrofon to wspomniałem o tym. Jednak przeszło to bez większego echa, aplauzu na stojąco nie było. Kilka osób za mną mikrofon dostał taki starszy pan i powiedział, że on to zjeździł cały świat, wszystkie kontynenty! Był nawet na takich wyspach, które już poznikały z map w wyniku np. trzęsienia ziemi. Był w krajach wysoko rozwiniętych jak też tych najbiedniejszych. Później przysiadł się do nas i opowiadał o tym. Coś NIESAMOWITEGO. Ten cały Cejrowski to cienki Bolek przy nim. Pomyśleć, że to jest ten sam facet, którego nie polubiłem od samego wyjazdu z Krakowa, a właściwie to jeszcze przed wejściem do busika już go nie lubiłem. To jest ten sam facet, któremu przy jedzeniu życzę by jaskółka mu na głowę nasrała. (O jaskółce napiszę jak mi się będzie chciało lub jak ładnie poprosicie i będzie mi się chciało, bo to osobna historia). Teraz go już lubię i jaskółka nie musi mu na głowę srać. (...)
 

Po tych całych przedstawianiach wszyscy uczyli się tańczyć Zorbę. To taki śmieszny taniec w kółeczku. Coś jak dzieci w przedszkolu za rączkę się trzymają i chodzą w kółko. Zorba jest dla dorosłych i dlatego zrobili dodatkowe utrudnienie. Muzyka przyśpiesza, tańczący w kółeczku nie nadążają, wszyscy się cieszą, bo to takie śmieszne jest. (Nie cierpię tańczyć tym bardziej jeszcze jakieś Zorby w kółeczku, no ale czego to samiec nie zrobi dla swojej samiczki). Potańczyłem jeden raz, wypiłem drinka i poszliśmy spać. Pospałem 4 godziny i te pierońskie wampirzyce, zjadając mnie żywcem, zakłóciły błogie chrapanie.
 

Już jest 5:20 i miejscowy Batko już jechał (Batko to jeden z sąsiadów w naszej rodzinnej miejscowości, który zawsze pierwszy wyjeżdża w pole :) - przyp. Dominika). Odpalił swojego diesla i klekocząc wypłynął łowić rybki, by Polacy mogli skosztować ryby po grecku. 
 

Ciąg dalszy Grecji już wkrótce : ).

Komentarze

Prześlij komentarz

Dziękuję za komentarz!

Popularne posty z tego bloga

6 etykiet na letnie przetwory