Węgry: Budapeszt, Esztergom, Wyszehrad, Szentendre

Na przełomie kwietnia i maja tego roku (28.04 - 1.05) wybrałam się z rodzicami na wycieczkę, między innymi do Budapesztu. W tym niesamowitym miejscu byłam już z 15 razy, ale za każdym razem przejazdem, o różnych porach doby. Zawsze byłam pod wrażeniem. Tym razem postanowiliśmy skoncentrować się na lepszym poznaniu tego pięknego miasta oraz kawałka Węgier. Ostrzegam, ilością zdjęć przekroczyłam w tym poście wszystkie normy.


Dzień 1.

W tym dniu głównie jechaliśmy. Przejeżdżając przez Słowację zatrzymaliśmy się, aby zwiedzić średniowieczno-renesansowy Orawski Zamek. Podobno jest to jeden z piękniejszych zamków w tym kraju. Byłam trochę rozczarowana, bo po wrażeniu jakie zrobiły na mnie pałace w Bawarii (tutaj, tutaj, tutaj i tutaj) ciężko było mi uznać Orawski Zamek za piękny. Wprawdzie jest o wiele starszy od nich, ale za to bardzo zniszczony, odrestaurowane jest tylko kilka komnat. Jednak z drugiej strony ma swój niepowtarzalny urok i charakter. Po placu zamkowym chodzą ludzie ubrani w średniowieczne stroje, sprzedają ręcznie wykonane ozdoby, śpiewają i grają na instrumentach. Gdyby nie tłumy turystów, można by było poczuć się jakby się cofnęło o parę wieków. Poniżej na zdjęciach między innymi widok z najwyższego miejsca w zamku.

Kolejnym miejscem, w którym się zatrzymaliśmy była Bańska Bystrzyca. Zjedliśmy lody (najważniejszy punkt każdej wycieczki : D), a podczas spaceru po starówce mogliśmy obserwować akcję słowackiej policji w starciu z kibolami. Bynajmniej nie były to żadne ćwiczenia (czyt. znaleźliśmy się w środku bijatyki). Na szczęście nikomu nic się nie stało, "kibice" się rozeszli a my pojechaliśmy do naszego hotelu w Budapeszcie.

Dzień 2.

Po śniadaniu pojechaliśmy na Wzgórze Zamkowe. Zobaczyliśmy tam m.in. Kościół Macieja (tylko z zewnątrz, bo wewnątrz odbywała się msza). Następnie poszliśmy do Muzeum Marcepanu, gdzie kupiliśmy marcepan. Nigdy wcześniej go nie jadłam, ale mama mówiła, że ten jest świetny w porównaniu z polskim. Wierzę jej na słowo.
Następnie pospacerowaliśmy po Starym Mieście (Starej Budzie, czyli Óbudzie). Pogoda naprawdę nam się udała, było ponad 30°C i wiał ciepły wiaterek, przez co nie było czuć jak bardzo nas słońce smaży (wiem co mówię, wróciłam do domu ze spieczonym karkiem i paskiem od torebki przez środek dekoltu).

Kolejnym punktem była Wyspa Małgorzaty. To sztucznie utworzona z trzech mniejszych wysepek, jedna spora wyspa na Dunaju. Mieszkańcom Budapesztu służy jako miejsce do biegania, opalania, jeżdżenia na rowerze, rolkach, spotykania się w przyjaciółmi, piknikowania i wszystkiego co robi się w parku. Oprócz tego znajdują się tam hotele, boiska, korty tenisowe, baseny, kluby i restauracje. Wokół wyspy przejechaliśmy dziwnym pociągiem na kółkach : D. Nie wiem jak nazywa się ten wehikuł, ale jechało się przyjemnie.
Było bardzo gorąco, więc pomyśleliśmy, że fajnie byłoby iść do Kąpieliska Szechenyi. Szliśmy między innymi przez Plac Bohaterów. Niestety nie tylko my wpadliśmy na pomysł ochłodzenia się. Ludzie w kolejce stali nawet po 2 godziny. Zrezygnowaliśmy z tej przyjemności, zamiast tego posiedzieliśmy sobie na ławce w Parku Varosliget. Było mnóstwo ludzi, może dlatego, że była to pierwsza w tym roku tak piękna i słoneczna niedziela. Ludzie opalali się, siedzieli na ławkach, dzieci biegały, żar lał się z nieba. Mimo tego, gdy wracam do tego myślami, chętnie wróciłabym się również ciałem. Poniżej na zdjęciach również wspomniany Plac Bohaterów i Muzeum Sztuk Pięknych.
Rejs statkiem na Dunaju był świetną ochłodą po całym dniu spiekoty. Strasznie wiało, ale widoki niezapomniane. Budapeszt słynie z mostów. Jako że przez środek miasta przepływa rzeka, liczne mosty umożliwiają komunikację pomiędzy Budą i Pestem. Płynąc statkiem, przepływaliśmy chyba pod wszystkimi mostami (niektóre z nich: Most Łańcuchowy, Most Małgorzaty, Most Elżbiety). Niestety nie pamiętam nazw wszystkich i historii związanych z nimi.

Wieczorem, po kolacji z węgierską muzyką (niestety nie mogę powiedzieć, żeby grajkowie byli utalentowani), pojechaliśmy na Górę Gellerta. Znajduje się tam cytadela i Pomnik Wolności, poświęcony żołnierzom radzieckim poległym w walce o Budapeszt. Oprócz tego panuje tam niesamowity mikroklimat. Na stronie południowej panują warunki podobne do tych w Maroko lub Tunezji, z kolei na stronie północnej przypominają te z krajów skandynawskich. A dlaczego tak właściwie pojechaliśmy tam późnym wieczorem? Panorama Budapesztu to jedyny widok jako widok wpisany na listę UNESCO. Wcale się nie dziwię, bo naprawdę zapiera dech w piersiach. Zdjęcia w ogóle nie odzwierciedlają uroku tego miejsca. To po prostu trzeba zobaczyć.

Dzień 3.

Po śniadaniu pojechaliśmy do centrum Budapesztu zobaczyliśmy gmach parlamentu (tylko z zewnątrz bo do kolejki podobno trzeba zapisywać się dwa lata wcześniej!). Oprócz tego przeszliśmy do największego w mieście i drugiego pod tym względem kościoła, bazylikę św. Stefana. Jak zwykle nie mam dobrych zdjęć z wnętrz, dlatego poniżej tylko te z zewnątrz.
Następnie pojechaliśmy do Esztergomu, gdzie znajduje się największy kościół na Węgrzech - Bazylika. Jest to piąta świątynia pod względem wielkości na świecie. Leży nad jednym z zakoli Dunaju, na granicy ze Słowacją.
Pojechaliśmy również do Wyszehradu, dawnej rezydencji królewskiej. Tam znowu podziwialiśmy zakola Dunaju, tym razem z Twierdzy. Poniżej jedno z moich ulubionych zdjęć, mam go ustawione na tapetę zarówno w telefonie jak i komputerze.
Kolejnym miejscem, do którego pojechaliśmy było malownicze miasteczko Szentendre, położone na zboczach naddunajskich wzgórz. Pospacerowaliśmy po centrum i wstąpiliśmy do kolejnego Muzeum Marcepanu. Marcepanowy Michael Jackson oryginalnej wielkości robi wrażenie. Drugie zdjęcie poniżej pokazuje jak fajnie mnie spiekło słońce : D.
Kolację zjedliśmy w Szentendre, po raz kolejny przy węgierskiej muzyce. Tym razem na szczęście nie przeszkadzała ona w jedzeniu, tak jak poprzedniego dnia.

Dzień 4.

Po śniadaniu i wykwaterowaniu z hotelu pojechaliśmy do Tropikalnego Oceanarium. Jest to największe morskie akwarium w Środkowej Europie. Najbardziej podobały mi się rekiny i płaszczki. W pomieszczeniach gdzie były żółwie, świnki morskie i tym podobne strasznie śmierdziało, a w niektórych, ze względu na przebywające tam zwierzęta było bardzo wilgotno. To chyba cały urok takich miejsc. Najlepszą atrakcją była możliwość pogłaskania żywej płaszczki. Mnie się niestety nie udało, ale mam pretekst, żeby jechać tam jeszcze raz!



Poniżej jako mały "bonus" filmik nakręcony przeze mnie.


Komentarze

Prześlij komentarz

Dziękuję za komentarz!

Popularne posty z tego bloga

6 etykiet na letnie przetwory