Zakopane: doliny, jaskinie, góry i sjesta na skoczni.

Nie wiem dlaczego, ale długo nie mogłam zebrać się do napisania tego posta. Kiedyś już wspominałam o moich skomplikowanych uczuciach do gór. Dalej są takie same i raczej nieprędko cokolwiek zmieni się w tym temacie. Lubię podróżować z rodziną, odwiedzać różne miejsca, nawet góry lubię, ale... nie cierpię po nich chodzić.

W Zakopanem byliśmy w połowie sierpnia (9 miesięcy temu - zdjęcia musiały odleżeć swoje : D). Minęło już sporo czasu i ja po raz kolejny ubolewam nad tym, że nie napisałam tej relacji wcześniej. Może kiedyś w końcu się nauczę : ).



Dzień 1.

Na miejsce przyjechaliśmy po południu. Wyjechaliśmy wyciągiem krzesełkowym z Kościeliska, z Butorowego Wierchu na Gubałówkę.

Przeszliśmy kawałek aż do kolejki szynowej, którą zjechaliśmy z powrotem na dół. Stałam przy przedniej szybie, więc nagrałam dla Was krótki film ze zjazdu (zobaczyć można go tutaj lub na samym dole posta).

Na dole przespacerowaliśmy się do wesołego miasteczka, ale jakoś nikt z nas nie miał ochoty korzystać z żadnej z atrakcji. Postaliśmy chwilę pod bungee, obserwując ludzi, którzy skakali, bo Mama też chciała spróbować. Ostatecznie jednak stwierdziła, że jeszcze nie przyszedł na to czas. : )

Zastanawialiśmy się gdzie będziemy jeść, gdy ktoś z tłumu (zdjęcie tłumu poniżej) dał nam ulotkę reklamującą gospodę "Podkowa". Wydała się sympatyczna, niedroga i w dodatku była niedaleko (a zaczynał padać deszcz), więc poszliśmy. Jedzenie dobre na tyle, że stołowaliśmy się tam przez cały pobyt. Po obiadokolacji wróciliśmy na piechotę do Kościeliska (właściwie na granicy z Zakopanem), gdzie mieliśmy nocleg.
Trafiliśmy na taki sezon, że ludzi wszędzie było PEŁNO. Wszędzie tłumy, kolejki i zbita masa ludzka. Nawet na szlakach. 

Dzień 2.

Po śniadaniu pojechaliśmy do Doliny Chochołowskiej, którą szliśmy aż do Polany Chochołowskiej. Po krótkiej przerwie na odpoczynek zaczęliśmy wracać w stronę Zakopanego. Po drodze wypożyczyliśmy rowery i pozostałą część trasy przebyliśmy naprawdę szybko.
 Widok z okna domu, w którym mieszkaliśmy.

Po obiedzie w "Podkowie" poszliśmy do Sanktuarium Matki Bożej Fatimskiej na Krzeptówkach.

Dzień 3.

Po śniadaniu pojechaliśmy do Doliny Kościeliskiej.
  
Pierwszym punktem w naszym planie była Jaskinia Mroźna. Naprawdę jest mroźna : ). Na słońcu  było ponad 30 stopni, więc różnica temperatur była znaczna. Momentami w jaskini trzeba było się schylać i przechodzić prawie w kuckach, żeby zmieścić się między podłogą (często złożoną z wilgotnych desek) a sufitem (również mokrym).
 

Po wyjściu z jaskini musieliśmy ściągnąć kurtki i założyć okulary przeciwsłoneczne (blisko do szoku termicznego : D). Następnym punktem planu był Wąwóz Krakowski i Jaskinia Krakowska. Idąc wąwozem, a potem wspinając się po łańcuchach w ciemnej, nieoświetlonej jaskini czułam się jak jakiś zdobywca : ).
 
 
 Nie mam zdjęć z jaskini, bo obie ręce miałam zajęte trzymaniem się i pilnowaniem, czy mój brat idący przede mną nie leci mi na głowę. Zdecydowanie jedno z najlepszych przeżyć tego wyjazdu. Jak nie lubię chodzić po górach, tak po jaskiniach mogłabym się wspinać : D. Po obiedzie pojechaliśmy do Aqua Parku w Zakopanem. Całkiem fajny, chociaż w kolejce do niektórych zjeżdżalni ludzie stali po 30-40 minut.

Dzień 4.

Ten dzień był poświęcony odpoczynkowi i relaksowi po trzech dniach chodzenia. Nie będą z nas alpiniści, z mojego opisu może to aż tak nie wygląda, ale nieźle się uchodziliśmy przez te trzy dni. Prawie cały dzień spędziliśmy przy basenach geotermalnych na Polanie Szymoszkowej. Nie byłabym sobą, gdym się nie przypaliła na słońcu. Wieczorem pojechaliśmy do kina na "Meridę Waleczną 3D". Świetna bajka. Trochę się pośmiałam, trochę popłakałam - wszystkie emocje poruszone : ). Na kolację wyjątkowo nie poszliśmy do "Podkowy", ale na grilla pod skocznią.


Dzień 5.

Dzień zaczęliśmy od dotarcia do Kuźnic, skąd zresztą (jak większość turystów) zaczynaliśmy wędrówki. Tego dnia w planie był szczyt Nosal. Większość trasy szliśmy lasem, więc było przyjemnie, ale pod koniec droga była prawie w ogóle nie ocieniona, słońce było w zenicie, więc było "dość" ciepło : D.

Gdy byliśmy na szczycie, nad nami przeleciał helikopter ratunkowy.

Po chwili odpoczynku rozpoczęliśmy wędrówkę w dół.


W planie była Wielka Krokiew, więc po zejściu udaliśmy się w jej kierunku. Na skocznię wyjechaliśmy wyciągiem krzesełkowym. Na górze nie byliśmy zbyt długo, bo na miejsce trafiliśmy prawie przed przerwą w kursowaniu wyciągu (o podobnej godzinie jak sjesta. Nie wiedziałam, że w Polsce też się ją praktykuje - najwyraźniej dużo jeszcze nie wiem).
W drodze powrotnej do domu wstąpiliśmy do Krościenka nad Dunajcem na przepyszne naturalne lody "U Marysi". GENIALNE.

Przepraszam za jakość filmu, ale był on kręcony starym Canonem PowerShot A510. Następne filmy będą już lepsze, bo zaopatrzyłam się w lepszy sprzęt : ).

Komentarze

  1. Ale mi się gór zachciało i tego codziennego chodzenia :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Prześliczny górski krajobraz! Zazdroszczę Ci wspaniałej wycieczki:) Miłego dnia!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za komentarz!

Popularne posty z tego bloga

6 etykiet na letnie przetwory